Translate

poniedziałek, 14 października 2013

8. Witajcie na Dressrosie!

Dzięki za pozytywną reakcję, fajnie że ktoś to czyta ;) Co do Lucciego i Corca - ten pierwszy pojawia się już w tym rozdziale, ale na Croca bym nie liczył, chyba że pod koniec arcu albo ew. pojawi się "obok" wydarzeń z Dressrosy, jak Kidd/Apoo/Hawkins w poprzednim epie.

8. [b]Witajcie na Dressrosie![/b]


- Wygląda na to ze jesteśmy przed czasem. - Powiedział Law gdy razem z Chopperem i Usoppem zeszli na suchy ląd. - Chyba mamy jakieś dwie, może trzy godziny.
- W takim razie, czy nie powinniśmy sprawdzić czy nie ma gdzieś zastawionych pułapek? - Spytał renifer. Z jednej strony był podekscytowany i szczęśliwy wiedząc, że wkrótce znów spotka swojego kapitana, z drugiej jednak wspomnienie Doflamingo powodowało że opanowywał go paraliżujący strach.
- Nie sądzę, aby Joker zastawił na nas jakąś zasadzkę. To raczej my powinniśmy coś przyszykować. - Usiadł na wyrzuconym przez morze pniaku i zwrócił się w kierunku Usoppa. - Długi nosie, masz dużo pułapek w swoim arsenale, prawda?
- Eee… no tak. Ale czy nie chciałeś przeprowadzić wymiany w pokojowy sposób?
- Chciałem. Ale z Doflamingo nigdy nic nie wiadomo. Po prostu chcę mieć plan B, więc bądź tak miły, i zabezpiecz plażę. Myślę, że kilometr wystarczy.
- Kilometr plaży?! To przecież zajmie wieki!
- No to się pospiesz, bo mamy nie więcej niż trzy godziny.

***

Minęła ledwo godzina od kiedy Zoro, Franky, Brook i Kinemon zeszli z pokładu, a Thousand Sunny Go został zaatakowany.
- Cholera! - Sanji usiłował wyrwać nogę z galaretowatego ciała przeciwnika, którym był brodaty mężczyzna odziany w czarny płaszcz przeciwdeszczowy. - Jesteś jakąś logią, czy co?
- Dokładnie. A tak w ogóle, to nie znasz Haki? - Zdziwił się Trebol. - To co robisz w Nowym Świecie?
- Jeszcze zobaczysz, stary oblechu! - Warknął kuk i kopnął brodacza w twarz drugą nogą. Tym razem użył zbrojenia i cios zadział, a dodatkowo Sanjiemu udało się wyswobodzić. Szybko odskoczył, odbijając się na rękach i wylądował na przeciwległym końcu pokładu.
- Zapłacisz mi za to, co zrobiłeś Nami-san i Robin-san! - Krzyknął.
- Musi ci na nich strasznie zależeć, co? - Trebol wskazał na leżące nieopodal, pokryte zielonkawą mazią dwie kobiety. - Nie masz się o co martwić, nie zabiję ich. Ta czarna to Nico Robin, nie? Doffy chciał żebym mu ją przyprowadził, a ruda dobrze się sprzeda na aukcji niewolników. Co do ciebie, to niestety nie mogę nic obiecać… W końcu jestem Trebol, szef zabójców rodziny Donquixote! Patrz i płacz - Bungee. - Mruknął. Sanji dopiero teraz zauważył cienką, zieloną nitkę z galarety, sięgającą od jego prawej stopy aż do brzucha Trebola. Z chwilą, gdy wypowiedział on słowo “Bungee” nitka gwałtownie się skurczyła, przyciągając kuka prosto do zabójcy.
- Myślisz że to coś da? Tylko ułatwiasz mi skopanie ci tyłka! Diable Jambe! - Już miał zadać cios, gdy nagle, kilka centymetrów od jego stopy, Trebol zmienił się w galaretę a następnie błyskawicznie wrócił do ludzkiej postaci tuż za plecami blondyna.
- Chyba mnie ździebko nie doceniasz. - Mruknął, łapiąc go za nogę i brutalnie ciskając nim o deski pokładu. - Nie jestem może tak silny jak Spade czy Diamante, ale mógłbyś się bardziej postarać.
- Ty sukinsynu… - wychrypiał Sanji plując krwią. Spróbował się podnieść, ale Trebol mocno stanął mu na karku.
- Wiecie, czemu udało wam się zajść tak daleko? - Spytał. - Szczęście. Mieliście szczęście, bo wasi przeciwnicy was nie docenili. Ale rzucając wyzwanie paniczowi nie możecie dłużej liczyć na fart. Donquixote Doflamingo nie jest osobą, który zlekceważyłaby kogokolwiek, kto przeszkadza mu w interesach. Reszta twoich kumpli pewnie też wkrótce zginie…
- Trebol, wykończ go już. - Na statku nagle pojawił się ktoś jeszcze. Przybysz nosił czarną maskę przedstawiającą szeroko uśmiechniętego mężczyznę, a ubrany był w kostium zszyty z żółtych i czerwonych rombów. - Jeśli nie, ja to zrobię. Wiesz że szef będzie zły jak się spóźnimy.
- Spoko spoko, jak chcesz to go zabij. Mnie on znudził. Tak właściwie, to po co my na Green Bit? Nawet jakby Law się stawiał, to z Doffym jest SS.
- Rozkaz to rozkaz. W końcu, istniejemy tylko z woli rodziny Donquixote. - Arlekin podszedł do Sanjiego, który wciąż był unieruchomiony przez Trebola. - Puść go, sprawdzę czy serio jest na tyle silny, by walczyć przeciwko Cipher Pol.
- Jak chcesz. - Mruknął brodacz. Gdy tylko uwolnił pirata, ten natychmiast zaatakował zamaskowanego, jednak Arlekin z łatwością unikał kolejnych kopnięć.
- Naprawdę pokonałeś Jabrę z taką siłą? Zabawne. - Rozżarzona do czerwoności noga już miała trafić Arlekina, gdy ten nagle zniknął, by zaraz pojawić się za plecami Sanjiego. - Chociaż w sumie, to różnica między nim a mną jest jak między ziemią a niebem. - Złapał kuka za ramię i obrócił ku sobie. Sanji nawet nie mrugnął, gdy napastnik wbił mu dłoń w brzuch.
- Tak to się robi w CP-0. - Szepnął zamaskowany wrzucając ciało pirata do morza.

***

- Cholera! Jak on mógł się znowu zgubić? Ma przecież tę super-mapę od Lawa! - Franky wyjął z ukrytego schowka w brzuchu zwinięty w rulon kawałek papieru. - Dobra, jak nazywała się dziewczyna z którą miałem się skontaktować? Ach, Rebecca! - Jeszcze raz sprawdził mapę i pobiegł w kierunku głównego placu.
Nie wiedział jednak, że jest obserwowany od kiedy tylko wszedł do miasta.  Długonosy mężczyzna w garniturze jeszcze przez chwilę wyglądał zza rogu jednego z wielu sklepów w tej dzielnicy Acacii po czym wyjął z kieszeni ślimakofon.
- Z tej strony Kaku. - Powiedział gdy uzyskał połączenie. - Nie ma wątpliwości, to Cutty Flam. Zmienił swój wygląd, ale to wciąż ta sama osoba.
- Więc reszta Słomianych też jest na Dressrosie.
- Tak. Widziałem też szermierza z którym walczyłem w Enies Lobby, ale poszedł w przeciwnym kierunku.
- Wiesz, po co tu przybyli?
- Wygląda na to, że mają ten sam cel co my: zniszczyć fabrykę Doflamingo.
- Dobrze. - Odpowiedział Lucci. - W takim razie dalej działaj zgodnie z planem. Bez odbioru.

***

Zoro biegł przed siebie, skręcał i lawirował między uliczkami, wciąż jednak nie mógł znaleźć właściwej drogi. Mapa na niewiele mu się zdała - zgubił ją zaraz po tym, jak zgubił Frankiego.
- Stój, dalej nie przejdziesz. - Przed szlabanem zatrzymał go postawny mężczyzna w hełmie.
- Hę? Niby czemu?
- Nie widzisz znaku? - Wskazał na sporą mosiężną tablicę przymocowaną do małej, drewnianej budki w której inny mężczyzna wypełniał jakieś papiery. - Tutaj zaczyna się “Dzielnica Gladiatorów”. Tylko uczestnicy Igrzysk mogą w niej przebywać.
- A tak, Law coś wspominał. - Mruknął pod nosem szermierz. - Więc wystarczy że się zapiszę i będę mógł przejść, tak?
- No tak. - Odparł strażnik. - Ale jesteś pewien? Jak raz wejdziesz to nie ma odwrotu, będziesz musiał walczyć tak długo jak będziesz w stanie się ruszać! A w tym roku mamy kilka naprawdę niezłych potworów.
 - Więc ja będę kolejnym. Gdzie mam podpisać?
Po kilku minutach Zoro skończył wypełniać potrzebne dokumenty, łącznie z deklaracją mówiącą że żaden uczestnik ani jego rodzina nie będzie domagała się rekompensaty za poniesione rany lub śmierć. Gdy wszystko było gotowe, strażnik podniósł szlaban.
- Witaj w “Dzielnicy Gladiatorów” uczestniku numer 1205, Roronoa Zoro.
Zoro rozejrzał się uważnie. Większość budynków stanowiły rozmaite bary i tawerny, nie zabrakło też kilku moteli. Szczególną uwagę szermierza przykół ogromny podniesiony stalowy most, który najwyraźniej łączył Dressrosę z Green Bit. Chyba nie przejdę. Ale skoro jest tu tylu piratów, to może któryś wie coś o fabryce? Nie zaszkodzi zapytać. Z takim postanowieniem wszedł do najbliższego baru.
Wnętrze wyglądało jak w większości przybytków tego typu. Bardziej interesowali go klienci. Sala pełna była ludzi, o których nawet ślepy by powiedział że są niebezpieczni. Kilku spojrzało w stronę Zora gdy tylko wszedł, ale po chwili wrócili do swoich zajęć. Czyli w większości picia lub hazardu. Na szczęście doskonale wiedział, jak zachowywać się w miejscach takich jak to. Ominął leżące na podłodze zwłoki i pewnym krokiem podszedł do barmana.
- Pierwsze piwo na koszt rodziny Donquixote. - Mruknął muskularny brunet o twarzy pokrytej kilkudniowym zarostem, po czym wrócił do obsługiwania innych klientów.
- Chwila. Mam parę pytań. - Zaczął szermierz. - Nie wiesz gdzie znajdę…
- Nie wiem. Zresztą, nie jestem tu od odpowiadania na pytania, tylko podawania alkoholu. - Przerwał mu barman nalewając drinki.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy. - Do baru podszedł wysoki blondyn w ciemnych okularach. - Kawał czasu się nie widzieliśmy, co nie, Roronoa?
- Nie kojarzę cię. - Zoro podrapał się po głowie, intensywnie myśląc. - Ktoś ty?
- Może teraz sobie przypomnisz. - Bellamy zdjął okulary z twarzy. - I co? Teraz pamiętasz?
- A, jesteś tym kolesiem któremu Luffy spuścił łomot na Jayi! Sorry, ale nie pamiętam twojego imienia. Co tu robisz?
- Nie jestem przywiązany do Jayi. Spokojnie, nie szukam zemsty. - Powiedział ze śmiechem, widząc jak zielonowłosy chwyta za miecz. - Przybyłem w tym samym celu co ty, więc jak chcesz walczyć to poczekaj do rozpoczęcia turnieju.
- Też chcesz zniszczyć fabrykę Dofli?
- Co? Nie mówisz chyba o fabryce Smile? - Odparł Bellamy z udawanym zdziwieniem. - Nie jesteś tu by pomóc Słomianemu wygrać?
- Co? - Tym razem to mechowłosy był zdziwiony. - To Luffy też bierze udział? Tej części planu Law mi nie wyjaśnił… W każdym bądź razie, miałem zniszczyć fabrykę Smile.
- Więc tak się sprawy mają… - Bellamy nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Ten koleś nic nie wie. Jeśli dostarczę go Jokerowi, to z pewnością będę mógł wrócić do rodziny Donquixote!
- Cóż, też mam interes w fabryce. Ale nie rozmawiajmy tutaj.
Po chwili opuścili lokal. Zaraz za nimi wyszedł ubrany w szare kimono mężczyzna w słomianym kapeluszu na głowie, takim jaki nosi się w kraju Wano.
- Panie samuraju, zaczekaj! Jeszcze nie skończyliśmy!
- Wybaczcie, nie mogę dokończyć naszej gry. Widzicie, ze wszystkich rzeczy na świecie najbardziej nienawidzę kradzieży, a tamten koleś ma coś co nie należy do niego.

***
- Co tu się dzieje? Co to za zbiegowisko? - Strażnik miejski gorączkowo przeciskał się przez tłum ludzi.
- Ten bandyta zaatakował panienkę Swan! - Odparła jakaś kobieta.
- Cóż za hańba! I to akurat dziś, podczas jej cotygodniowych zakupów! Czy panience nic się nie stało? - Spytał milicjant z troską.
- Oczywiście że nie. W końcu señor Spade nie odstępuje jej na krok. Swoją drogą, niezły głupiec z tego kolesia, atakować siostrę Jego Wysokości.
- Przecież powiedziałem, że nic jej nie zrobiłem! Wszedłem do sklepu, bo chciałem kupić colę, tylko tyle! - Krzyczał Franky, próbując się wytłumaczyć. Kompletnie nie rozumiał, dlaczego ten rycerz oskarżył go o napaść na małą dziewczynkę. Przecież on naprawdę tylko wszedł do sklepu.
- Nie kłam! Tylko pogarszasz swoją sytuację! - Grzmiał Spade. Franky zawsze był postawny, zwłaszcza po wprowadzeniu modyfikacji Vegapunka, ale rycerz był od niego o ponad połowę większy. - Na własne oczy widziałem, jak zaatakowałeś naszą księżniczkę!
- To musi być jakaś pomyłka! Po co miałbym atakować małe dziecko!?
- To oczywiste. - Swan otarła łzy z oczu. - Chciałeś mnie porwać, prawda panie piracie? Wiesz dobrze, że mój brat zapłaciłby każda cenę, żeby tylko nie stała mi się krzywda.
- Przecież nawet cię nie znam!
- Haha! - Roześmieli się zgromadzeni wokół ludzie. - Właśnie się pogrążyłeś, piracie! Jak mogłeś nie wiedzieć, że zaatakowałeś ukochaną siostrę naszego króla Donquixote Doflamingo?
- Chwila, Spade. - Swan zatrzymała rycerza ruchem ręki, gdy ten juz miał zadać cios ogromną halabardą. - Widzę szczerość w jego oczach. Może naprawdę nic nie wiedział? Panie Spade, proszę go nie zabijać. Śmierć to zbyt duża kara za zepsucie mi Dnia Zakupów. Myślę że wystarczy jak zostanie moim służącym.
- Jak rozkażesz, księżniczko. - Rycerz pochylił się, a siostra Doflamingo wskoczyła mu na ramię. - Idziemy, panie cyborg. Pamiętaj: jeden fałszywy ruch i nie żyjesz.
- Cóż za łaskawość! - Krzyczeli ludzie. - Masz ogromne szczęście! Zostaniesz służącym naszej księżniczki!
- Rany, to przedstawienie było naprawdę męczące. - Mruknęła Swan, gdy już oddalili się od zbiegowiska. - Poślij później kogoś żeby przyniósł moje zakupy.
- Oczywiście, księżniczko.
- Hej, cyborgu, naprawdę pływałeś z Monkey-chanem? - Zwróciła się do Frankiego. - Bo jeśli tak, to mam parę pytań.
- Odpowiadaj, gdy księżniczka pyta! - Rycerz uderzył go pięścią w tył głowy.
- Powinnaś to wiedzieć, skoro jesteś siostrą Doflamingo. - Odparł Franky.
- No to powiesz mi kilka rzeczy o Monkey-chanie. - Powiedziała dziewczynka, po czym wypaliła z prędkością karabinu maszynowego. - Jaki jest jego ulubiony kolor? Ulubiona potrawa? Ulubione zwierzę? Jakie kobiety lubi? Ile chciałby mieć dzieci? Na jakiej wyspie chciałby zamieszkać? - Trajkotała tak jeszcze przez chwilę, ale Franky nie zrozumiał dalszych pytań.
- Chwila, nie tak szybko. Zresztą, czemu zadajesz takie pytania. Księżniczko. - Dodał, gdy po raz kolejny poczuł stalową pięść na karku.
- Przecież będę niedługo jego żoną, muszę wiedzieć takie rzeczy.
- Coooo?!

***

- Uso-ya, wszystko gotowe? - Spytał Law. Czekali już ponad dwie godziny, więc Doflamingo mógł przybyć w każdej chwili.
- Tak. Kilometr plaży obstawiony najlepszymi pułapkami kapitana Usoppa! Nawet mysz się nie prześlizgnie! - Odrzekł dumny z siebie snajper.
- Świetnie. Joker powinien zaraz być… Oho, o wilku mowa. - Wskazał trzy postaci idące w ich stronę ze wschodniej części plaży. Usopp natychmiast złapał za lornetkę.
- Nie ma z nimi Luffiego! - Zawołał rozpaczliwie.
- Wiedziałem że Doflamingo nas oszuka! Wszyscy umrzemy! - Równie wielką rozpacz słychać było w głosie Choppera.
- Nosowy-ya, kto tam jest poza Jokerem? - Law jako jedyny nie tracił zimnej krwi. - Cokolwiek planuje, dobrze wie że mogę w każdej chwili zabić Caesara.
- Jest Ceasar i jeszcze jakiś koleś w masce i kapeluszu… - Relacjonował Usopp patrząc przez lornetkę. - Wygląda trochę jak jakiś robot.
- Uciekajcie. - Warknął krótko Law. W tym samym momencie pocisk wystrzelony przez SS przemknął pomiędzy Usoppem a Chopperem, trafiając w łódź Słomianych. Jeden strzał i po Mini Merry nie było śladu.
- Jak on trafił z takiej odległości strzelając z rewolweru?!
- Powiedziałem wam, uciekajcie! - Law rzucił Chopperowi skrzynkę z sercem Caesara. - Zatrzymam ich jak długo się da, a wy powiadomcie resztę! - Krzyknął do Słomianych, po czym uruchomił Room. W tym samym momencie SS ruszył w ich kierunku. Mimo mechanicznej zbroi biegł o wiele szybciej niż jakikolwiek człowiek. Bez trudu omijał kolejne pułapki Usoppa, tak jakby podświadomie wiedział gdzie były rozmieszczone. Nawet gdy kilka min wybuchło, nie zrobiło to na nim wrażenia.
- Nie bądź głupi, Law. - Powiedział metalicznym głosem ochroniarz Jokera. - Po prostu oddaj paniczowi serce Caesara.
- Musiałbyś mnie zabić, ty kupo złomu.
- Zgodnie z życzeniem. - SS w mgnieniu oka znalazł się obok Lawa, strzelając mu w skroń.
- Jak? - To jedyne co zdołał wyszeptać pirat nim upadł na ziemię. Po chwili obok niego pojawili się Doflamingo i Ceasar Crown.
- Szybko Joker, zabierz mu moje serce! - Gorączkował się naukowiec.
- Uspokój się, wygląda na to że dał je któremuś z tamtych dwóch. - Doflamingo wskazał palcem na uciekających Choppera i Usoppa.
- No to łap ich, SS! Szybko!
- Tylko panicz może mi rozkazywać.
- Głupcy. - Niespodziewanie odezwał się Law. - Nie zastanowiło cię, Joker, że mój Room nie zniknął? Robisz się nieostrożny na starość. Clean Up! - Potężna fala uderzeniowa odrzuciła wszystkich trzech napastników kilkanaście metrów poza zasięg owocu Ope Ope. Law podniósł się i otrzepał z kurzu. Nic nie wskazywało na to, aby otrzymał przed chwilą śmiertleną ranę. - Aha, i jeszcze jedno. Nie myśl, że się nie zabezpieczyłem. Do twojego serca - spojrzał na Ceasara, który spadając utkwił głową w piaskowej wydmie i nieporadnie próbował się wydostać - podłączona jest bomba. Jeśli w ciągu trzech dni nikt nie wprowadzi poprawnego kodu, to bomba wybuchnie. Nie muszę mówić, co się wtedy stanie z twoim cennym podwładnym, co, Joker?
- Brawo, brawo, brawo. - Wywód Lawa przerwało klaskanie króla Dressrosy. Doflamingo z szyderczym uśmiechem spoglądał na byłego podwładnego. - Imponujące. Aż żałuję że będę musiał cię zabić, Law!
- Nie skończyłem. - Wszedł mu w słowo ciemnowłosy. - Mechanizm uruchamiający zapalnik bomby został podłączony też do mojego serca, co oznacza, że jeśli umrę, Caesar zginie razem ze mną.
- W takim razie chyba przegrałem. SS, Caesar - skinął na swoich podwładnych - wracamy. Nic tu po nas.
- Co?! Joker, chyba nie zamierzasz tego tak zostawić?
- Przecież słyszałeś co powiedział Law. - Odparł ze znudzeniem Doflamingo. - Nie możemy go zabić, a jego kumple zaraz będą na statku… Sam widzisz, to koniec. Chociaż, jest jedna szansa.
- Tak? Ciekaw jestem, jaka. Znam umiejętności całej twojej załogi, Doffy. Przeanalizowałem każdą możliwą sytuację - pogódź się z porażką i oddaj nam Słomianego. Wygra… - Przerwał nagle, słysząc paniczny krzyk Usoppa. - Co do cholery?! Statek Słomianych?
- Wiesz, gdybym miał szpiega  na waszym statku, i udałoby mi się go przejąć… W dodatku wiedząc co zamierzacie, mógłbym wysłać swoich ludzi żeby wybili Słomianych jednego po drugim... To chyba wciąż byłaby partia do wygrania, nie? - Doflamingo zdawał się w ogóle nie przejmować zaistniałą sytuacją, wyglądał jakby traktował całe starcie jako zabawę.
- Och, ale przecież tak właśnie zrobiłeś paniczu. - Głos dobiegał spod nóg Lawa. Nim doktor zdążył się ruszyć, z piasku wyłonił się wysoki, muskularny mężczyzna o lśniącej łysinie i natychmiast unieruchomił pirata w żelaznym uścisku ramion.
- Ty! Kim ty jesteś!? Od kiedy… - Law z trudem łapał dech.
- Dante, Cipher Pol numer 0. Do usług, o ile masz na nazwisko Donquixote. - Odparł łysy.
- Spokojnie Dante, nie chcemy żeby umarł. Skoro Trebol i Arlekin już są, to zaraz odzyskamy serce Caesara, więc ten dzieciak jeszcze się przyda.
- Hmm, no to połamię mu ręce i nogi, żeby się nie rzucał. - Rzucił Dante, tak jakby rozmawiał o najzwyklejszej czynności na świecie. Nie dając pojmanemu chwili wytchnienia, zaczął łamać jego kończyny tak jakby to były patyki.
- To co Traffy, będziesz współpracował? - Doflamingo pochylił się nad torturowanym.
- Ty draniu… - wychrypiał Law pomiędzy okrzykami bólu - jesteś z Tenryubito?!
- Ja miałbym być Niebiańskim Smokiem? Skądże. - Joker uśmiechnął się chytrze. - Spróbuj trochę wyżej, Law.
***

Tymczasem kilkaset metrów dalej sytuacja również nie wyglądała zbyt ciekawie. Przynajmniej dla Usoppa i Choppera.
- Cholera! - Snajper raz za razem strzelał w Trebola, jednak trafienia nie przynosiły żadnego efektu.. - Z czego zrobiony jest ten koleś? I co zrobiliście z Sanjim i resztą?
- Chodzi ci o tego krzywobrewego kolesia? Myślę że jest teraz w żołądku jakiegoś rekina. - Odparł Arelkin, po czym zeskoczył z Sunniego na plażę. - A jeśli chodzi o tamte dwie kobiety, to są względnie całe. Oczywiście nigdy już ich nie zobaczycie.
- Niemożliwe żebyście pokonali Sanjiego!
- Lepiej się z tym pogódź, długi nosie. Po prostu oddajcie nam serce Caeara, a obiecuję że szybko was wykończę
- Nie ma mowy! - Wykrzyknął w jego kierunku Chopper. - Oddajcie nam najpierw Luffiego!
- Idioci. Serio myśleliście, że panicz Doflamingo będzie negocjował z takimi smarkaczami jak w-wy? - Twarz brodacza przybrała zielonkawy kolor, a jego ciało zmieniło konsystencję. Po chwili z dawnego Trebola pozostała tylko głowa, osadzona na cielsku galaretowatego, zielonego smoka. - Je-jelly Dragon! - Wykrzyknął i ruszył wprost na Choppera. Renifer próbował uciec, ale błyskawicznie został wchłonięty przez galaretowatą postać.
- Trzeba było się poddać. - Mruknął Trebol, patrząc na szamocącego się zwierzaka. - Za kilka minut skończy ci się tlen i umrzesz. Jak tam u ciebie, Arlekin?
- Też w porządku. - Zamaskowany jednym ruchem dłoni wytrącił Usoppowi broń z rąk. - Chyba czas kończyć, panicz zaraz tu będzie. - Wskazał na zbliżających się Doflamingo, Caesara, SS i Dantego niosącego na plecach nieprzytomnego Lawa. - Wygląda na to, że Trafalgar Law nie jest już problemem...
- Midori Boshi - Impact Wolf! - W jednej chwili kilkumetrowy, zielony wilk uderzył w Trebola, rozrywając jego ciało na kawałki i rozrzucając je po całej plaży. Uwolniony z pułapki Chopper podniósł się z ziemi, z trudem odklejając z ciała resztki galarety.
- Wielkie dzięki, Usopp.
- To z pewnością było Green Pop… ale to nie byłem ja!
- Więc to musiał być tamten koleś. - Arlekin spojrzał w kierunku lasu, z którego właśnie wyszła zamaskowana postać. Tajemniczy przybysz, ukrywający twarz pod żółto-niebieską maską i metalowymi goglami poprawił czarny płaszcz z wizerunkiem jolly rogera Słomianych i podniósł upuszczoną przez Choppera skrzynkę z sercem szalonego naukowca. - Kim jesteś?
- To Sogeking! - Wykrzyknął z radością Chopper.
- Przecież to niemożliwe… - Wyszeptał zszokowany Usopp. Oczywiście, Chopper nie wiedział że to długonosy stworzył Sogekinga i to on był w Enies Lobby. Ale skoro ten tu fałszywy Sogeking używał arsenału Usoppa… Czyżbym mógł pojawiać się w dwóch miejscach naraz?
- Chyba trochę się spóźniłem. - Mruknął pod nosem król snajperów. - Chociaż to przywilej bohaterów, by pojawiać się w ostatniej chwili. Ale odpowiadając na twoje pytanie, panie CP-0 - zwrócił się do Arlekina - to naprawdę nie wiesz kim jestem?
- Przecież on był w Enies Lobby! - Wykrzyknął Trebol zaraz po tym, jak powrócił do swojej ludzkiej postaci. - To ten sukinsyn który zniszczył flagę Światowego Rządu!
- Ach, pamiętam. Więc ty jesteś…
- Królem snajperów przybyły z Wyspy Strzelców. Człowiekiem który nigdy nie spudłował. Najlepszym z najlepszych snajperów na Grand Line. Piratem który walczył z CP-9 i rzucił wyzwanie całemu światu. Sojusznikiem Słomianych Kapeluszy. Przywódcą armii 8000 gnomów. Jednym słowem - jestem Sogeking!

niedziela, 29 września 2013

7. Z pokładów świata

Tak jak obiecałem, jest nowy rozdział.

7. [b] Z pokładów świata[/b]

Parker z zadowoleniem patrzył na swój świeżo skończony artykuł. Tym razem będę szybszy, Absa. Dotychczas tajemniczy wolny strzelec był zawsze pierwszy, począwszy od bitwy w Marineford, utworzenie Gekkostate aż po niedawny sojusz trzech supernovych. To oczywiste, że gdy zyskał popularność, wiele wydawnictw chciało zatrudnić go jako etatowego reportera, jednak nikomu jeszcze nie udało się z nim skontaktować. Był jak duch, co zresztą tłumaczyłoby dlaczego pisał tak, jakby znajdował się dokładnie w środku opisywanych wydarzeń. Ale tym razem będzie musiał obejść się smakiem.
- Nawet ty nie zdobyłbyś informacji prosto od Doflamingo… - Mruknął Parker pod nosem.
- Coś pan mówił? - Spytał jego asystent.
- Nie, nic ważnego. Przefaksuj ten teks do redakcji, tylko szybko. - Podał mu plik ciasno spiętych ze sobą kartek.
- To coś ważnego?
- Zobaczysz w porannym wydaniu prasy. - Powiedział z uśmiechem. - Jutro rano świat nie będzie już taki sam.


***

- Już wiesz, Ivankov?
- Oczywiście. Co zamierzasz teraz zrobić, Dragon? Skoro Doflamingo nie jest już Shichibukai, nie będziemy mogli kupować od niego broni, a to z pewnością utrudni realizację twojego planu.
- Niewątpliwie. - Monkey D. Dragon jak większość swojego wolnego czasu, i ten poranek spędził na tarasie swojego gabinetu. Tak jak każdego dnia, wokół głównej bazy rewolucjonistów w Baltigo szalała nieustająca wichura, pełniąca funckję systemu obronnego. To w dużej mierze dzięki niej rewolucjoniści nie musieli obawiać się ataku ze strony Marynarki.
- Leo, jak wygląda sytuacja na Dressrosie? - Zwrócił się przywódca rewolucjonistów do drugiego ślimakofonu, znacznie mniejszego od tego przez który rozmawiał z Ivankovem.
- Aye, sir. Wygląda na to, że część uczestników Igrzysk obawia się interwencji Marynarki, jednak sami obywatele wyspy nie wyglądają na zaniepokojonych.
- Świetnie. Przygotuj swoje oddziały na Green Bit. Nie chciałem tego tak wcześnie, ale taka okazja drugi raz się nie powtórzy.
- Dragon, ty chyba nie chcesz…!? Wiesz że Luffy jest w łapach Doflamingo, nie? - Wydarł się Ivankov.
- Wiem, ale nie ma powodów do obaw. Dopóki Shooter tam jest, nic nie ma prawa stać się mojemu synowi. Poza tym, nie sądzę że Doflamingo pozwolił komukolwiek tknąć Luffiego.
- A Marynarka? Co jeśli Sakazuki wyśle tam admirała?
- O ile nie pojawi się tam we własnej osobie… Wszystko będzie w porządku.  Wysłałem tam kogoś, aby trzymał rękę na pulsie. Nawet gdyby musiał walczyć z admirałem, on zachowa zimną krew.
- Przygotowałeś się na wszystko, co nie, Dragon? - Spytał z przekąsem król okama.
- Mówisz tak, jakbyś mnie nie znał, Ivankov. Przygotowywałem operację “Corrida” przez ostatni rok, a teraz czas wprowadzić ją w życie.

***

Główna siedziba sekty Gekkostate mieściła się we wnętrzu najwyższej z wielu gór na wyspie Shockland. Niegdyś było to miejsce zupełnie niezdatne do zamieszkania, ze względu na nieustającą burzę i tysiące piorunów bez końca bombardujących powierzchnie wyspy. Jednak wszystko zmieniło się, gdy z niebios zstąpił Bóg.
Ludzie, którzy dotychczas żyli w jaskiniach jak zwierzęta, nie mogąc nawet opuścić wyspy, opowiadali potem że w jednej chwili burza ustała, powstrzymana zaledwie jednym gestem tajemniczego przybysza. Podobno ci, którzy tego dnia widzieli jego twarz, stracili wzrok. Te same osoby stały się jednak jego najzagorzalszymi wyznawcami.
W krótkim czasie nową wiarę przyjęły tysiące ludzi na całym świecie. Nawet piraci czy marines - chociaż jeśli o nich chodzi to Sakazuki pod groźbą więzienia zakazał wstępowania do Gekkostate, co jednak nie przeszkadzało kilku wysoko postawionym marynarzom służyć Temu, Który Przyszedł z Gwiazd. Nawet jeden z Shichibukai, człowiek co do którego nikt by nie powiedział że wierzy w jakiś nadprzyrodzony byt, złożył Bogu hołd.
- A więc Poseidon cały czas był na Wyspie Ryboludzi? - Bóg, siedziący na szczerozłotym tronie zapalił kolejne cygaro. Uwielbiał tytoń, dlatego też niemal codziennie na wyspę dostarczanie były kolejne pudła wypełnione najdroższymi i najbardziej ekskluzywnymi cygarami świata. Nawet admirał flotu Sakazuki nie palił lepszych.
- Widać nawet śmiecie jak Caribou czasem się przydają. - Mruknął jeden z kapłanów. - Mogliśmy wysłać go na Punk Hazard, w końcu jest Logią więc powinien przeżyć nawet z Shinokuni na całej wyspie.
- Spokojnie, Zeke. - Skarcił go Bóg. - Ten pirat wciąż może się nam przydać… Kazałem mu popłynąć na Dressrosę i pomóc Dogmie.
- Oni-sama tam jest? Czemu nie mogłam popłynąć z nimi? - Dopytywała się młoda blondynka, poprawiając jednocześnie włosy wymykające się z kucyka. Tak jak reszta kapłanów, jedynych ludzi  mogących patrzeć i rozmawiać z Bogiem, jej ubiór stanowił długi płaszcz z kapturem, w jej przypadku w kolorze żółtym. W końcu sam Bóg nadał jej funkcję “słońca”.
- Przykro mi Lucy, ale mam dla ciebie ważniejsze zadanie. Popłyniecie z Zeke na Wyspę Ryboludzi i dostarczycie mi księżniczkę Shirahoshi. Poseidon i Uran… Z nimi, zdobycie Plutonu to tylko  kwestia czasu, a wtedy zniszczę ten świat.
- A raj odrodzi się w niebiosach. - Chórem odpowiedzieli kapłani.
Gdy Lucy i Zeke szli długim korytarzem zaczepił ich wysoki mężczyzna odziany w wielokolorowy płaszcz.
- Słyszałem że wybieracie się na Wyspe Ryboludzi. - Powiedział, leniwie żując gumę. - Weźcie mnie ze sobą.
- Skąd możesz o tym wiedzieć, skoro znowu się szlajałeś zamiast stanąć przed obliczem Boga? - Lucy palcem przekłuła spory balon z gumy, jaki kapłan zrobił tuż przed jej twarzą. - Mógłbyś przestać się wygłupiać, Chameleone.
- Myślę, że powinien pójść z nami. - Powiedział nagle Zeke.
- Co?! Chcesz zabrać takiego świra na tak ważną misję?
- Może i jest świrem, ale z jakiegoś powodu Bóg uczynił go swym sługą, tak jak ciebie i mnie. Chyba nie podważasz autorytetu naszego pana?
- Nie… oczywiście że nie. - Odrzekła dziewczyna ze wstydem.
- W takim razie ustalone. Idziemy, Chameleone. - Rzucił krótko Zeke. Chameleone akurat kończył zlizywać niewiarygodnie długim językiem resztki gumy z pokrytej dziesiątkami tatuaży twarzy. Po chwili ruszył za dwójką swoich towarzyszy.
- W końcu z kropel deszczu i promieni słońca powstaje tęcza. - Powiedział wesoło.

***

Dwóch mężczyzn siedzących w kącie baru ze skupieniem czytało poranną gazetę.
- Bellamy, co teraz? Serio chcesz walczyć w Igrzyskach, kiedy Doflamingo nie jest już Shichibukai? Ze swoją nagrodą 195 milionów będziesz jednym z pierwszych celów dla Marynarki!
- Podjąłem już decyzję, Sarkies. - Odpowiedział blondyn. - Dobrze wiesz, że to jedyna szansa abym zmazał hańbę którą okryłem siebie i Doflamingo na Jayi. Jeśli wygram…
- Wiem, Doflamingo przyjmie cię do rodziny Donquixote. Ale bez statusu Shichibukai który dawałby mu protekcję Rządu na nic ci się to nie zda, gdy na Dressrosę wpadnie Marynarka!
- Jeśli tak strasznie się boisz, możesz odejść. Droga wolna.
- Wiesz dobrze, że tego nie zrobię. Wciąż jesteś moim kapitanem.
- Co to za kapitan bez statku i z jednym załogantem? - Roześmiał się gorzko Bellamy i wziął kolejny łyk piwa. Nigdy nie powiedziałby o sobie że jest sentymentalny. Nie był jak ludzie pokroju Słomianego, którzy traktują swoją załogę jak przyjaciół czy rodzinę. Gdyby sternik, bądź cieśla zginął, po prostu znalazłby następnego. Jednak co innego snuć przypuszczenia, a co innego widzieć śmierć towarzyszy na własne oczy. Po co pchali się do Nowego Świata? Na Jayi nie było źle. Ale duma Bellamiego nie mogła znieść porażki z rąk takiego żółtodzioba jak Słomiany. “Znajdę go i zabiję”, powiedział swojej załodze gdy wpływali do Nowego Świata. Wtedy wiwatowali, również ze względu na nową nagrodę ich kapitana. Kilka godzin później, wszyscy, poza Bellamym i Sarkiesem już nie żyli.
- On też tam będzie. - Powiedział Bellamy odstawiając pusty kufel na stolik.
- Kto?
- Słomiany, oczywiście.
- Słomiany? - Krzyknął ze zdziwieniem Sarkies,na co wszyscy pozostali klienci baru odwrócili się w ich stronę.
- Cicho, to tajemnica. - Warknął ze złością Bellamy. - Ale można się było tego spodziewać, skoro nagrodą jest owoc jego brata.
- Więc… chcesz go zabić?
- Tak. - Odpowiedział blondyn po chwili wahania. - Udowodnię Doflamingo, ile jestem wart.

***


- Kto do cholery powiedział temu dziennikarzynie o naszym sojuszu?! - Krzyki Kidda niosły się echem po kryjówce pirackiego sojuszu. - Może ty, Apoo?! - Czerwonowłosy ze złością zerwał muzykowi słuchawki z uszu. - Słuchasz mnie w ogóle?
- Ej, słuchałem tego!
- Gówno mnie to obchodzi! Lepiej spójrz na to! - Wydarł się Eustass podtykając mu pod nos najnowszą gazetę.
- Niech no spojrzę… - Mruknął z niezadowoleniem Apoo poprawiając okulary. - Blablabla, brawurowa akcja marynarki, cośtam o tajemniczej sekcie, blablabla, rewolucjoniści zaatakowali rządową placówkę, trójka supernovych zawiązuje sojusz… O, to o nas!
- O tym właśnie mówię! Masz z tym może coś wspólnego?
- Skąd pomysł że bym cokolwiek wygadał?
- Bo gęba ci się nie zamyka tylko jak słuchasz muzyki!
Całej kłótni spokojnie przypatrywali się Killer i Hawkins, który jak zwykle układał tarota.
- Może ten sojusz nie był takim dobrym pomysłem? - Zastanawiał się zamaskowany. - Przecież oni się pozabijają. Hawkins, co ty taki spokojny?
- Nie ma co się denerwować. - Magik wyłożył kolejną kartę. - Dzisiaj nie umrze nikt, kto przebywa teraz w tym pokoju. Szansa na rozległe obrażenia - 56%.
- No to mnie uspokoiłeś, nie ma co. A jaka jest szansa na trwałe kalectwo?
- 39%.
- A może to ty , panie jasnowidz? - Kidd zwrócił się w stronę Basila. - W końcu będziesz wiedział, kiedy Marynarka nas zaatakuje więc zdążysz się zmyć. - Jednym susem znalazł się na stole przed Hawkinsem. - Logiczne, czyż nie?
- Być może, ale moje zdolności nie działają w ten sposób. Poza tym, karty jasno mówią: żaden z nas nie wyjawił Absie informacji o sojuszu.
- No to może niech te twoje karty powiedzą kto to był, żebym mógł go zabić! - Warknął coraz bardziej zdenerwowany Kidd, co dało się zauważyć po drganiu metalowych przedmiotów znajdujących się w pokoju.
- Przecież powiedziałem, że jasnowidzenie tak nie działa. - Odparł ze znudzeniem w głosie magik. - Ale na 100% ten ktoś będzie uczestniczył w Igrzyskach na Dressrosie.
- Kapitanie, pozwól mi tam popłynąć i zabić tego sukinsyna. - Do pokoju wszedł mężczyzna średniego wzrostu, o ciemnozielonych włosach uformowanych w fantazyjny czub i długich, wystających spomiędzy warg zębach, przez co przypominał dziką bestię. W uszach i nosie błyszczały sporych rozmiarów kolczyki, a na nagi tors miał niedbale narzucony przydługi futrzany płaszcz. Wizerunku dopełniał duży tatuaż na piersi, przedstawiający czarnego nietoperza.
- Bartolomeo? Jestem ciekaw, jak znajdziesz tego kolesia pośród uczestników.
- Och, to bardzo proste, Apoo-san. Zabiję wszystkich.

***

- Więc jak, Zephyr-san? - Kolejny raz zadał to samo pytanie Kizaru. - A może raczej powinienem powiedzieć, admirale Fujitora?
Po tym jak człowiek, który zabrał mu prawe ramię i zabił załogę został Shichibukai, Zephyr zaszył się na najbardziej odosobnionej wyspie w Nowym Świecie jaką znalazł, licząc że tu odnajdzie spokój. Przez pewien czas rzeczywiście, żył na odludziu nie niepokojony przez nikogo. Aż do dziś.
- Już powiedziałem, że nie wrócę do Marynarki.
- Wiesz, Ryokugyu się zgodził. Dobrze by było, gdybyś zrobił to samo. Nie mam ochoty zabijać mojego byłego mistrza.
- Stałeś się zbyt pewny siebie, Borsalino! - Roześmiał się Zephyr. - Nie zapominaj, że mogę złoić ci skórę nawet jedną ręką!
- Och, jeszcze jedno. - Rzucił jakby od niechcenia admirał. - Gazety chyba tu nie docierają, a pewnie chciałbyś wiedzieć: Donquixote Doflamingo nie jest już Shichibukai.
- Doflamingo!? - Zephyr ze złości zacisnął dłoń w pieść. W jednej chwili cała nienawiść, jaką żywił do tego człowieka, powróciła ze zdwojoną siłą.
- No ale skoro wolisz zostać tu do końca życia… - Kizaru wstał od stołu i zdjął płaszcz z wieszaka. - Tak jak mówiłem, nie mam ochoty z tobą walczyć. Powiem Sakazukiemu że umarłeś ze starości, albo coś w tym stylu. Do widzenia, Zephyr-san. - Już miał wyjść gdy zatrzymał go głos jego mistrza.
- Zaczekaj.
- Hmm? - Borsalino uśmiechnął się pod nosem. - Czyżbyś zmienił zdanie?
Kilka godzin później byli już na statku Marynarki płynącym w stronę Dressrosy.

***

- A więc to prawda. Panicz rzeczywiście zrezygnował. - Młody chłopak o oliwkowej skórze właśnie skończył czytać gazetę. - Góra już wie?
- Ta, przed chwilą rozmawiałem z Rerookiem. - Odpowiedział Pandaman, gdy z laboratorium Caesara wyszła Rosemery.
- Myśleli że zdołają uciec. - Roześmiała się, związując długie, czerwone włosy w warkocz. - Zabawni ci marynarze.
- Zabiłaś wszystkich? - Spytał Malik, poprawiając biały turban który zsunął mu się z głowy.
- Nie widać? - Dziewczyna wskazała na swoją sukienkę, niegdyś białą, teraz cała pokryta była plamami krwi. - Zresztą, sądzisz że byle marynarz mógłby uciec przed moją miłością?
- Znowu ci odmówili, co?
- Pieprzeni mężczyźni! - Z oczu Rosemary trysnęły fontanny łez. - Dlaczego, do cholery, walczycie z przeznaczeniem? Dlaczego mnie nie kochacie?
- Hej, jeden chyba jeszcze żyje. - Ciemnoskóry lekko kopnął ciało Comila, na co odpowiedział mu jęk vice-admirała. - Spróbuj z nim, Rose. W końcu, gdyby nie my, załatwiłby go Shinokuni.
- Niezbyt przystojny, ale chyba będzie miał sporą emeryturę. - Wzruszyła ramionami Rose i przykucnęła przed Comilem. - To jak, zostaniesz moim mężem?
- Pieprz się… suko. - Zdołał wyszeptać mężczyzna. - Pieprzcie się wszyscy.
- Szkoda. - Szepnęła Rosemary ze łzami w oczach gdy jej warkocz owinął się wokół szyi Comila i skręcił mu kark.
- To co, zbieramy się? - Spytał Malik. - B-29, wszystko gotowe?
- Ładunki rozmieszczone. - Odpowiedział metalicznym głosem cyborg. Miał ponad trzy metry wzrostu, a na głowie nosił połączenie maski przeciwgazowej i kasku motocyklowego. - Punk Hazard ulegnie zniszczeniu za 30 minut.

***

- Dziękuję za wszystko, ale naprawdę nie mogę zostać. - Dziewczyna przecząco potrząsnęła głową.
- Zastanów się jeszcze, Rebecco! - Jej opiekunka objęła ją mocno i nie pozwalała wyjść. Jak na staruszkę miała strasznie dużo siły. - Przecież tam zginiesz!
- Dam sobie radę, proszę pani. - Blondynka uśmiechnęła się z zakłopotaniem. - Wie pani przecież, że jestem silna.
- Puść ją, żono. - Do pokoju wszedł starszy, przygarbiony mężczyzna. W rękach niósł spory, podłużny pakunek, owinięty czarną tkaniną. - Jest już dorosła, jeśli chce tam iść, to jej decyzja.
- Dziękuję, proszę pana.
- Przecież mówiłem, żebyś nazywała mnie “dziadkiem”. - Uśmiechnął się staruszek. - I weź to, nie możesz przecież walczyć gołymi rękami.
- Czy to…? - Spytała niepewnie, gdy odwinęła tkaninę i jej oczom ukazał się długi miecz o rękojeści w kształcie krzyża.
- Cóż, nie jest to ten sam miecz którym walczył Spartacus - tamte ostrze zostało złamane. Robiłem co mogłem, by je naprawić, a oto efekt mojej kilkuletniej pracy. - Powiedział z dumą.
- Jest piękny. - Szepnęła Rebecca z wdzięcznością. - Dziękuję wam bardzo… babciu i dziadku.
- Używaj go mądrze. Powodzenia, Rebecco.
Gdy wyszła, małżeństwo jeszcze długo siedziało w ciszy.
- Myślisz że sobie poradzi? - Spytała cicho kobieta.
- Oczywiście. W końcu jest córką naszego syna.


***

- Ja dotrzymałem swojej części umowy, Law. Liczę, że postąpisz tak samo.
- Umowa to umowa. - Odpowiedział Trafalgar. - Oddam ci serce Caesara.
- Doskonale. Do zobaczenia na Green Bit.
- Pamiętaj: tylko Caesar i Słomiany. Jeśli będzie tam ktokolwiek jeszcze - nici z wymiany.
Trafalgar rozłączył się i westchnął. Coś tu nie gra. Zbyt łatwo poszło. Tymczasem Usopp bezskutecznie próbował wymienić swoją słomkę na inną.
- No weź, Zoro! - Nalegał długonosy. - Nie mów mi, że nie chcesz walczyć z tym Shichibukai!
- Chcę. Ale to nie będzie walka, tylko wymiana. A skoro ta fabryka jest tak ważna dla Doflamingo, to na pewno będzie pilnował jej ktoś silny.
- Sanji, może ty? - Spytał snajper z nadzieją w głosie.
- Nie ma mowy. - Pokręcił głową kuk. - Kto będzie bronił Nami-swan i Robin-chwan, jeśli zaatakują okręt?
- Serio, nikt nie chce się zamienić? Może ty Nami? Zapłacę! - Zawołał rozpaczliwie, co najwidoczniej rozśmieszyło Robin.
- Nie ma mowy, i tak wisisz mi już sto tysięcy.
- Starczy tego. Idziemy, Nosowy-ya, Chopper-ya.
- Ale… Ale… - zaczął Usopp. - Naprawdę jestem tam potrzebny?
- Snajper zawsze się przyda, jakby Joker coś planował. Idziemy. - Po czym były Shichibukai złapał kłamczucha za kołnierz i pociągnął go za sobą. Chopper tylko westchnął i ruszył za nimi.
- Wy też powinniście ruszać. - Rzucił jeszcze Law wsiadając do Mini Merry. - Pamiętajcie, o zachodzie słońca odpływamy.

wtorek, 20 sierpnia 2013

6. Plan

Słomiani w napięciu oczekiwali na połączenie, wpatrując się intensywnie w ślimakofon i leżące obok niego serce Caesara.
- Cholera, odbierz wreszcie!
- Halo? - Ślimakofon zmienił nieco wygląd, teraz jego oczy przypominały okulary jakie zwykł nosić Doflamingo, a na usta krył się ten sam złośliwy uśmieszek.
- Witaj, Joker. - Law jako pierwszy zabrał głos.
- Law? Myślałem że więcej cię nie zobaczę, a tym bardziej że nie usłyszę twojego głosu. - Ton Shichibukai nabrał podejrzliwości. - Skąd masz ten numer, gnojku?
- Nie twój interes, jak zdobywam informacje. Dzwonię, bo mam coś, czego bardzo byś chciał, i proponuję wymianę.
- Coś czego bym chciał? Przecież mam już wszystko: nietykalność, władzę, pieniądze Słomianego, Caesara...
- A właśnie, jest tam Caesar obok ciebie?
- A co to ma do rzeczy...
- Zobaczysz. - Powiedział Law i jednym szybkim ruchem ścisnął serce naukowca. Z głośnika telefonu dobiegł głośny wrzask. - Czyli jednak Caesar był z tobą. Szkoda że się nie przywitał.
- Law, ty draniu! - Głos Jokera kipiał gniewem. - Jak śmiałeś? Darowałem ci życie na Punk Hazard, ale nie myśl, że teraz unikniesz konsekwencji!
- Sam wiesz, że nic nie zrobisz, dopóki mam jego serce. W końcu bez niego, nie wyprodukowałbyś już ani jednego Smile, prawda?
- Och, a więc to o to chodzi. - Głos w telefonie na powrót się uspokoił. - Muszę powiedzieć, że mi zaimponowałeś. Ale wspominałeś cos o wymianie... co chcesz za serce Caesara?
- Oddaj naszego kapitana! - Krzyknął wprost do słuchawki Usopp. Law natychmiast go odepchnął, wracając do rozmowy ze swoim sawnym kapitanem. - Dokładnie, chcemy Słomianego z powrotem. Nie porwałeś go bez powodu, nie? Zobaczymy kto jest dla ciebie cenniejszy: on czy CC.
- Słomiany za serce? Zgoda. - Odparł Joker po chwili zastanowienia. - Gdzie chcesz się spotkać?
- Coś tu jest nie tak. - Szepnął Trafalgar do Słomianych. - Zgodził się tak łatwo...
- Co teraz? Przecież musimy odbić Luffiego!
- Spokojnie, coś wymyślę.
- Hej, Law, jesteś tam? Nie mam całego dnia. Powtarzam pytanie: gdzie chcesz dokonać wymiany?
- Spotkamy się na północnej plaży Green Bit, jutro w samo południe. Ale mam jeszcze jeden warunek.
- Ach tak? Jaki?
- Masz zrezygnować z tytułu Shichibukai!
- Chcesz wyrównać szanse? Naprawdę grasz ostro, Law. Jako twój stary szef, jestem pod wrażeniem.
- Po prostu chcę się zabezpieczyć, na wypadek gdybyś próbował wciągnąć w nasz układ Marynarkę. - Powiedział, ale po tonie jego głosu słychać było, że komplement Jokera miło połechtał jego ego. - Zatem jeśli w jutrzejszej gazecie nie przeczytam, że na powrót zostałeś zwykłym piratem, zabiję Caesara. Do zobaczenia.
- Czekaj chwi...
Law przerwał połączenie.
- Teraz możemy tylko czekać.
- Myślisz że to zadziała? - Spytał nieufnie Usopp. - W końcu Donquixote Doflamingo jest nazywany najcfańszym piratem na Grand Line. Nie jestem pewien, czy da się tak łatwo oszukać.
- Z pewnością wszystko pójdzie dobrze. Joker nie może sobie pozwolić na stratę Caesara, więc zrezygnuje z tytułu Shichibukai by odzyskać jego serce, jednocześnie stając się celem numer jeden Marynarki. A wtedy my wykorzystamy powstały chaos i zniszczymy fabrykę Smile.
- Powiedz mi tylko, gdzie ona jest, a wysadzę ją w powietrze moim ~super~ laserem! - Zakrzyknął z entuzjazmem Franky.
- Pozostaje jeszcze kwestia samuraja: Kinemon-san, wspominałeś że twój przyjaciel jest przetrzymywany przez Jokera na Dressrosie, tak?
- Zaiste jest jak powiedziałeś, Law-dono. Niewątpliwie Kanjuro jest jego zakładnikiem.
- W takim razie potrzebne będą cztery drużyny. - Wtrąciła się Robin. - Odebranie Luffiego, zniszczenie fabryki, odbicie samuraja... A ktoś musi jeszcze pilnować okrętu.
To co... Ciągniemy słomki? - Zaproponował nieśmiało Usopp.

***

Dressrosa, Posiadłość rodziny Donquixote

Joker z wściekłością rzucił słuchawką ślimakofonu.
- Ten Law! Myśli że kim on jest!? - Spojrzał na Caesara który wciąż wił się z bólu na podłodze gabinetu Doflamingo. - Crown! Jak mogłeś dać odebrać sobie serce!?
- Wybacz, Joker, nie miałem pojęcia! Musiałem być nieprzytomny, albo coś... - Powiedział naukowiec, kaszląc nerwowo.
- Niewątpliwie Law postawił cię w bardzo trudnej sytuacji, wasza wysokość. - Odezwał się mężczyzna stojący przy regale z książkami. Od jakiegoś czasu przeglądał opasłe tomiszcza w osobistej biblioteczce króla Dressrosy, nie zwracając dotąd uwagi na ożywioną rozmowę Doflamingo i Caesara. - Chcesz, żebyśmy się tym zajeli?
- Nie, nie ma takiej potrzeby.  - Joker momentalnie się uspokoił. Na usta wpełzł mu jego zwykły, nieco okrutny uśmiech. - Chociaż... jest coś co możesz dla mnie zrobić.
- Mów. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - Mężczyzna w masce pandy ukłonił sie nisko.
- Chodzi o Punk Hazard... Marynarka zaczyna węszyć, lepiej jeśli ta wyspa zniknie... Wiesz co mam na myśli?
- Oczywiście. A co z Vergo i Monet?
- Nie sądze żeby Monet jeszcze żyła. - Westchnął Doflamnigo. - Jeśli chodzi o Vergo, to możecie go przyprowadzić, choć nie nalegam.
- Oczywiście. - Pandaman skłonił się jeszcze raz i ruszył go drzwiom. Wychodząc, odwrócił się i zadał ostatnie pytanie. - Czy jeśli spotkamy Marynarkę na Punk Hazard, możemy się trochę... rozerwać?
- Jakim byłbym królem, gdybym zabraniał moim poddanym czasem sie zabawić? - Spytał retorycznie władca Dressrosy.
Zadowolony Pandaman wyszczerzył zęby w złosliwym uśmiechu. Od dłuzszego czasu siedział bezczynnie w posiadłościach Donquixote i nie zamierzał przepuścić najmniejszej okazji by się zabawić.
- A co ze mną, Joker? - Spytał płaczliwie Caesar. - Przecież wiesz, ze nigdy nie zrobiłbym czegoś, co by szkodziło twoim intere… - Urwał w połowie, gdy ogłuszyło go Królewskie Haki.
- Strasznie się zrobiłeś gadatliwy, Caesar. - Mruknął Doflamingo. Spojrzał na SS, swoją prawą rękę. Ubrany w dziwny pancerz, którego poszczególne części połączone były ze sobą niezliczonymi zębatkami, najlepszy strzelec rodziny Donquixote jak zwykle trzymał się kilka kroków za swoim panem. - Zabierz go stąd. Trzeba też powiadomić Muchvise’a… fabryka Smile z pewnością stanie się celem Słomianych.
SS niemal niezauważalnie skinął głową i bez trudu przerzucił sobie nieprzytomnego naukowca przez ramię. Wiele osób z otoczenia Jokera zastanawiało się, kim jest zamaskowany mężczyzna w kapeluszu, zawsze znajdujący się blisko króla Dressrosy. Właściwie, to nie byli nawet pewni czy SS jest człowiekiem. Tylko Doflamingo znał prawdę.
- Mildred? - Rzucił przez interkom gdy snajper się oddalił. - Możesz coś dla mnie zrobić?
- Oczywiście paniczu, co tylko panicz rozkaże! - Odezwał się piskliwy kobiecy głos.
- Powiadom Trebola, Diamante i Spade’a że chcę się z nimi widzieć, dobrze?
- Zgodnie z panicza życzeniem. Czy powodem jest słodki Law-chan? Zamierzasz go zabić, paniczu?
- Ujmę to tak: Law chce wojny, to ją dostanie.

***

Parę godzin później Doflamingo czekał już w sporym owalnym gabinecie na swoich najwierniejszych podwładnych, a raczej ostatniego z trójki asów - była to bowiem elita, starannie wybrana by chronić interesy rodziny Donquixote na Dressrosie. Joker omiótł wzrokiem cztery trony - dwa czerwone i dwa czarne - z oparciami w kształcie symboli karcianych. Dwa miejsca wciąż pozostawały puste.
- Cholerny Trebol, znów się spóźnia! - Narzekał ubrany w popielatą koszulę wysoki mężczyzna o długich włosach koloru brudnej słomy, zasiadający na tronie z symbolem karo. Skinął na jedną z pokojówek stojących z wózkiem pełnym jedzenia pod ścianą gabinetu, a ta natychmiast podała mu kolejny talerz wpełniony pieczonymi udkami i skrzydełkami kurczaka. - Doffy, wiesz dobrze że nie powinienem przebywać zbyt długo poza Koloseum. Czy naprawdę sprawa tego tam, Słomkowego? Nie, chwila - Słomianego! - Niemal zakrzyknął z tryumfem - Jest aż tak ważna? Za trzy dni Igrzyska, mam wystarczająco dużo na głowie.
- Cierpliwości, Diamante. - Uspokoił go Doflamingo. Shichibukai podszedł do wielkiego okna zajmującego praktycznie całą ścianę i przez chwilę w milczeniu patrzył na wielkie portowe miasto, stolicę Dressrosy - Acacię. - Wierz mi, Monkey D. Luffy jest bardzo ważny, jeśli chodzi o tegoroczne Igrzyska.
- Chcesz go widowiskowo zabić, braciszku? - Spytała nagle jasnowłosa dziewczynka, dotychczas cicho bawiąca się lalkami w kącie pokoju. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak zwyczajne dziecko, jednak gdy odgarnęła włosy z twarzy dało się zauważyć czarną opaskę ukrywającą prawe oko. - Będę zła, jeśli to zrobisz. Monkey-chan jest taki fajny!
- Nie martw się, Swanny. Nic mu się nie stanie, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Co do Diamante, to niestety nie mogę nic obiecać.
Dziewczynka nagle wstała i szybko podeszła do Diamante. Spojrzała ze złością na mężczyznę siedzącego na czerwonym tronie. Dla nieuświadomionego obserwatora cała scena mogła wyglądać śmiesznie - małe dziecko uroczo wściekające się na dorosłego - jednak rodzina Donquixote nie była zwykłą rodziną, a dziewczynka nazywana Swanny nie była zwyczajnym dzieckiem. Wystarczył rzut oka na jej zabawki, by przekonać się że jest ona “inna”: lalki miały powykręcane i powyrywane kończyny, pluszaki - igły powbijane w całe ciało, zaś rysunki które wyszły spod jej rąk przedstawiały zwykle egzekucje lub pobojowiska pełne trupów. Szczególnie jedna scena często się powtarzała: ogromna piaszczysta arena usiana trupami, a pośród nich gladiator w czarnej zbroi.
- Diamante! - Krzyknęła Swanny i aby pokazać, że jest poważna, tupnęła nóżką. - Jesli zrobisz krzywdę Luffiemu, zabiję cię bez wahania!
- Rany, po co się tak denerwować... - Diamante odwrócił lekko głowę by nie patrzeć w oko dziewczynki. - Jeśli twój brat nie wyda takiego rozkazu, to Słomianemu włos z głowy nie spadnie, to oczywiste.
- Trebol chyba już jest. - Doflamingo wskazał na ciemnozieloną, galaretowatą substancję która powoli wspinała sie po ścianie domu aż zebrała się na parapecie. Mężczyzna uchylił nieco okno aby galareta mogła swobodnie wpłynąć do pomieszczenia.
- Mógłbyś wejść drzwiami, jak normalny człowiek. - Powiedział gdy substancja zaczęła przybierać ludzkie kształty. Po chwili przed Shichibukai stał około czterdziestoletni, brodaty i przygarbiony mężczyzna, ubrany w czarny płaszcz przeciwdeszczowy i stanowczo za duże kalosze. Trebol, bo tak się teraz nazywał, wysmarkał głośno nos w chusteczkę którą naprędce
wydobył z jednej z wielu przepastnych kieszeni płaszcza i usiadł na miejscu oznaczonym symbolem trefl. Siedzący obok niego Diamante momentalnie zmarszczył nos i odsunął się na skraj siedziska.
- Boże, jak ty śmierdzisz. Umyłbyś się czasem, nikt jeszcze nie umarł od odrobiny wody.
- Gdybym mógł to bym się umył! I chętnie wszedłbym drzwiami, gdyby ktoś nie włączył zraszaczy! - Wykrzyczał w stronę długowłosego, a mała Swan roześmiała się głośno.
- To byłaś ty?! Ty mała, zaraz cię... - Wstał, ale zaraz zatrzymał się w miejscu.
- Uważaj żebyś nie powiedział o jedno słowo za dużo. - Powiedział Doflamingo unieruchamiając podwładnego mocą owocu Lalkarza. - Swanny, idź pobaw się ze Słomianym, co?
- OK, braciszku. - Wychodząc, młodsza siostra Jokera zdążyła jeszcze pokazać Trebolowi język.
- Czy my też mamy wyjść, paniczu? - Spytała jedna z pokojówek.
- To chyba logiczne. - Machnął ręką w kierunku drzwi. - Wynocha.
Gdy ostatnia ze służących opuściła gabinet, Doflamingo usiadł przy biurku kładąc nogi na blat.
- No, teraz gdy wszyscy już są i nikt nam nie przeszkadza, możemy porozmawiać poważnie. Diamante, jak przebiegają przygotowania do Igrzysk?
- Wszystko przebiega bez zarzutu. - Mężczyzna wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę. - Do dzisiejszego ranka zgłosiło się 1138 uczestników, z czego ponad 400 to piraci z nagrodami sto milionów i więcej, więc możemy liczyć na spore zainteresowanie. Ale to twoja zasługa, Doffy. Gdybyś nie zaoferował owocu Mera Mera, z pewnością nie zgłosiłoby sie tyle osób. Tak w ogóle, to nie szkoda ci było tej słynnej Logii? Zdobycie jej musiało cię sporo kosztować, a teraz najpewniej trafi w ręce jakiegoś pirata.
- Mówisz tak, jakbyś nie był pewien że wygrasz, Diamante. Zresztą, moze i słusznie. Kogo wybrałeś na komentatora w tym roku?
- Tego słynnego dziennikarza z South Blue, Parkera. Próbowałem skontaktować się z Absą, ale cóż... Nie wyszło.
- Może za mało mu zaoferowałeś, co? - Wtrącił się Trebol dłubiąc w nosie. - Znowu byłeś w kasynie i wszystko przegrałeś?
- Spokój, spokój. - Uciszył go Doflamingo. - Co do Igrzysk... Mam jeszcze jednego zawodnika - Monkey D Luffiego.
- Co?! Chcesz żeby ten chłystek startował w zawodach? Po to go porywałeś?
- Nie do końca. Chciałem po prostu znaleźć kogoś na miejsce Lawa - wskazał czerwony tron kier - ale niestety tradycje rodziny nie pozwalają na to ot tak.
- Więc chcesz żeby został przyjęty gdy wygrał turniej? - Spytał nieco podejrzliwie Diamante. - To nie w twoim stylu, Doffy. Zresztą, taki dzieciak jak on... To z pewnością byłby dla nas ogromny kłopot!
- Raz w życiu muszę się zgodzić z tym co gadasz. - Nawet Trebol był oburzony. Drżał jak galareta, a nerwy sprawiły, że jego twarz zaczęła sie dosłownie rozpływać. - A c-co z Dra-dra-dragonem? - Zająknął się.
- Ja także muszę wyrazić swój sprzeciw, Dofla-sama. - Głos wydobył się z ogromnej, czarnej zbroi zajmującej tron pik. - Jeśli Słomiany weźmie udział w Igrzyskach...
- Za bardzo panikujecie. - Przerwał rycerzowi Joker. - Decyzja została już podjęta. Co do Dragona, to rzeczywiście mógłby być problemem, ale - spojrzał na stojącego w rogu pokoju snajpera - to nie ma powodu do obaw, SS wszystkim się zajął. Kolejna sprawa, to to. - Blondyn postawił na biurku mały ślimakofon. Nacisnął przycisk z tyłu muszli, a po chwili urządzenie zaczęło odtwarzać nagranie jego ostatniej rozmowy z Lawem.
- Jak właśnie słyszeliście, Law postawił mnie w dość nieciekawej sytuacji. - Powiedział gdy nagranie się zakończyło. - Z oczywistych względów, jestem zmuszony zrezygnować z pozycji Shichibukai.
- Zrezygnować z tytułu?! - Wybuchnął Trebol zrywając się z tronu. - Przecież to by oznaczało…
- … że musimy opuścić Dressrosę. - Dokonczył Diamante. - Doffy, nie sądzisz że twoja decyzja jest nieco pochopna? Poza tym, chcesz mu oddać Słomianego?
- Oczywiście że nie. W końcu nie po to szukałem go przez ostatni rok, by teraz pozwolić, by wyślizgnął mi się kiedy w końcu dostałem go w swoje ręce. Jeśli chodzi o wymianę, nie ma się czym martwić. Problem stanowią Słomiani: niewątpliwie przyjdą po swojego kapitana gdy dowiedzą się o porażce Lawa.
- Co więc zamierzasz zrobić, Dofla-sama?
- Cóż, plan jest prosty: zabijemy Słomianych!

***

O wschodzie słońca wszyscy Słomiani, a także samuraj Kinemon z synem i Trafalgar zebrali się na pokładzie Sunny’ego wyczekując pocztowego ptaka. Od tego co ujrzą na okładce porannego wydania prasy mogło zależeć życie Luffiego, więc każdy był mocno zestresowany.
- Law, a co jeśli Doflamingo nie zrezygnował z tytułu Shichibukai? - Nerwowo dopytywał się Usopp. - Cały plan pójdzie na marne.
- Pytałeś się o to już chyba sto razy, - odparł ze zniecierpliwieniem Law -  i setny raz  odpowiadam: nie ma mowy by Joker zaryzykował życie Caesara.
- Ale jesteś na sto procent pewien tak? - Spytała ze zdenerwowaniem Nami. - Jeszcze tego brakuje, by miał wsparcie Marynarki.
- Tak, na pewno. Zresztą, zaraz się przekonamy. - Wskazał na ptaka kołującego nad okrętem.
Po chwili jedenaście osób pochylało się nad gazetą.
- Mówiłem, że wszystko pójdzie po naszej myśli. - Powiedział po chwili Law. - Joker nie jest już Shichibukai.
- Czyli teraz możemy uratować Luffiego, tak? - Upewnił się Chopper.
- Tak, ale zanim przystąpimy do wymiany z Jokerem… Będę potrzebował twoich umiejętności jeśli chcemy by nasz plan się powiódł.
- Do czego potrzebny ci Chopper? - Spytała podejrzliwie Robin.
- Cóż, ujmę to tak - nie każdą operację można wykonać samodzielnie.
Nami nie jest aż tak oddana luffiemu jak Zoro, poza tym pewnie bałaby się "zaatakować " Lawa. A te ciosy od szermierza dostał przyjął na twarz bo jest honorowy i tyle(przynajmniej ja tak go widzę). co do nazywania gumiaka "Luffym" to akurat nie pomyślałem o charakterze postaci, przyznaję się do błędu - w następnych epkach będzie dalej "słomiany"


Przy okazji - nowy rozdział! Mam nadzieję ze taka długość was usatysfakcjonuje ;)

6. [b]Plan[/b]

Słomiani w napięciu oczekiwali na połączenie, wpatrując się intensywnie w ślimakofon i leżące obok niego serce Caesara.
- Cholera, odbierz wreszcie!
- Halo? - Ślimakofon zmienił nieco wygląd, teraz jego oczy przypominały okulary jakie zwykł nosić Doflamingo, a na usta krył się ten sam złośliwy uśmieszek.
- Witaj, Joker. - Law jako pierwszy zabrał głos.
- Law? Myślałem że więcej cię nie zobaczę, a tym bardziej że nie usłyszę twojego głosu. - Ton Shichibukai nabrał podejrzliwości. - Skąd masz ten numer, gnojku?
- Nie twój interes, jak zdobywam informacje. Dzwonię, bo mam coś, czego bardzo byś chciał, i proponuję wymianę.
- Coś czego bym chciał? Przecież mam już wszystko: nietykalność, władzę, pieniądze Słomianego, Caesara...
- A właśnie, jest tam Caesar obok ciebie?
- A co to ma do rzeczy...
- Zobaczysz. - Powiedział Law i jednym szybkim ruchem ścisnął serce naukowca. Z głośnika telefonu dobiegł głośny wrzask. - Czyli jednak Caesar był z tobą. Szkoda że się nie przywitał.
- Law, ty draniu! - Głos Jokera kipiał gniewem. - Jak śmiałeś? Darowałem ci życie na Punk Hazard, ale nie myśl, że teraz unikniesz konsekwencji!
- Sam wiesz, że nic nie zrobisz, dopóki mam jego serce. W końcu bez niego, nie wyprodukowałbyś już ani jednego Smile, prawda?
- Och, a więc to o to chodzi. - Głos w telefonie na powrót się uspokoił. - Muszę powiedzieć, że mi zaimponowałeś. Ale wspominałeś cos o wymianie... co chcesz za serce Caesara?
- Oddaj naszego kapitana! - Krzyknął wprost do słuchawki Usopp. Law natychmiast go odepchnął, wracając do rozmowy ze swoim sawnym kapitanem. - Dokładnie, chcemy Słomianego z powrotem. Nie porwałeś go bez powodu, nie? Zobaczymy kto jest dla ciebie cenniejszy: on czy CC.
- Słomiany za serce? Zgoda. - Odparł Joker po chwili zastanowienia. - Gdzie chcesz się spotkać?
- Coś tu jest nie tak. - Szepnął Trafalgar do Słomianych. - Zgodził się tak łatwo...
- Co teraz? Przecież musimy odbić Luffiego!
- Spokojnie, coś wymyślę.
- Hej, Law, jesteś tam? Nie mam całego dnia. Powtarzam pytanie: gdzie chcesz dokonać wymiany?
- Spotkamy się na północnej plaży Green Bit, jutro w samo południe. Ale mam jeszcze jeden warunek.
- Ach tak? Jaki?
- Masz zrezygnować z tytułu Shichibukai! 
- Chcesz wyrównać szanse? Naprawdę grasz ostro, Law. Jako twój stary szef, jestem pod wrażeniem.
- Po prostu chcę się zabezpieczyć, na wypadek gdybyś próbował wciągnąć w nasz układ Marynarkę. - Powiedział, ale po tonie jego głosu słychać było, że komplement Jokera miło połechtał jego ego. - Zatem jeśli w jutrzejszej gazecie nie przeczytam, że na powrót zostałeś zwykłym piratem, zabiję Caesara. Do zobaczenia.
- Czekaj chwi...
Law przerwał połączenie.
- Teraz możemy tylko czekać.
- Myślisz że to zadziała? - Spytał nieufnie Usopp. - W końcu Donquixote Doflamingo jest nazywany najcfańszym piratem na Grand Line. Nie jestem pewien, czy da się tak łatwo oszukać.
- Z pewnością wszystko pójdzie dobrze. Joker nie może sobie pozwolić na stratę Caesara, więc zrezygnuje z tytułu Shichibukai by odzyskać jego serce, jednocześnie stając się celem numer jeden Marynarki. A wtedy my wykorzystamy powstały chaos i zniszczymy fabrykę Smile.
- Powiedz mi tylko, gdzie ona jest, a wysadzę ją w powietrze moim ~super~ laserem! - Zakrzyknął z entuzjazmem Franky.
- Pozostaje jeszcze kwestia samuraja: Kinemon-san, wspominałeś że twój przyjaciel jest przetrzymywany przez Jokera na Dressrosie, tak?
- Zaiste jest jak powiedziałeś, Law-dono. Niewątpliwie Kanjuro jest jego zakładnikiem.
- W takim razie potrzebne będą cztery drużyny. - Wtrąciła się Robin. - Odebranie Luffiego, zniszczenie fabryki, odbicie samuraja... A ktoś musi jeszcze pilnować okrętu.
To co... Ciągniemy słomki? - Zaproponował nieśmiało Usopp.

***

Dressrosa, Posiadłość rodziny Donquixote

Joker z wściekłością rzucił słuchawką ślimakofonu. 
- Ten Law! Myśli że kim on jest!? - Spojrzał na Caesara który wciąż wił się z bólu na podłodze gabinetu Doflamingo. - Crown! Jak mogłeś dać odebrać sobie serce!? 
- Wybacz, Joker, nie miałem pojęcia! Musiałem być nieprzytomny, albo coś... - Powiedział naukowiec, kaszląc nerwowo.
- Niewątpliwie Law postawił cię w bardzo trudnej sytuacji, wasza wysokość. - Odezwał się mężczyzna stojący przy regale z książkami. Od jakiegoś czasu przeglądał opasłe tomiszcza w osobistej biblioteczce króla Dressrosy, nie zwracając dotąd uwagi na ożywioną rozmowę Doflamingo i Caesara. - Chcesz, żebyśmy się tym zajeli?
- Nie, nie ma takiej potrzeby.  - Joker momentalnie się uspokoił. Na usta wpełzł mu jego zwykły, nieco okrutny uśmiech. - Chociaż... jest coś co możesz dla mnie zrobić.
- Mów. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - Mężczyzna w masce pandy ukłonił sie nisko.
- Chodzi o Punk Hazard... Marynarka zaczyna węszyć, lepiej jeśli ta wyspa zniknie... Wiesz co mam na myśli?
- Oczywiście. A co z Vergo i Monet?
- Nie sądze żeby Monet jeszcze żyła. - Westchnął Doflamnigo. - Jeśli chodzi o Vergo, to możecie go przyprowadzić, choć nie nalegam.
- Oczywiście. - Pandaman skłonił się jeszcze raz i ruszył go drzwiom. Wychodząc, odwrócił się i zadał ostatnie pytanie. - Czy jeśli spotkamy Marynarkę na Punk Hazard, możemy się trochę... rozerwać?
- Jakim byłbym królem, gdybym zabraniał moim poddanym czasem sie zabawić? - Spytał retorycznie władca Dressrosy.
Zadowolony Pandaman wyszczerzył zęby w złosliwym uśmiechu. Od dłuzszego czasu siedział bezczynnie w posiadłościach Donquixote i nie zamierzał przepuścić najmniejszej okazji by się zabawić.
- A co ze mną, Joker? - Spytał płaczliwie Caesar. - Przecież wiesz, ze nigdy nie zrobiłbym czegoś, co by szkodziło twoim intere… - Urwał w połowie, gdy ogłuszyło go Królewskie Haki.
- Strasznie się zrobiłeś gadatliwy, Caesar. - Mruknął Doflamingo. Spojrzał na SS, swoją prawą rękę. Ubrany w dziwny pancerz, którego poszczególne części połączone były ze sobą niezliczonymi zębatkami, najlepszy strzelec rodziny Donquixote jak zwykle trzymał się kilka kroków za swoim panem. - Zabierz go stąd. Trzeba też powiadomić Muchvise’a… fabryka Smile z pewnością stanie się celem Słomianych. 
SS niemal niezauważalnie skinął głową i bez trudu przerzucił sobie nieprzytomnego naukowca przez ramię. Wiele osób z otoczenia Jokera zastanawiało się, kim jest zamaskowany mężczyzna w kapeluszu, zawsze znajdujący się blisko króla Dressrosy. Właściwie, to nie byli nawet pewni czy SS jest człowiekiem. Tylko Doflamingo znał prawdę.
- Mildred? - Rzucił przez interkom gdy snajper się oddalił. - Możesz coś dla mnie zrobić?
- Oczywiście paniczu, co tylko panicz rozkaże! - Odezwał się piskliwy kobiecy głos.
- Powiadom Trebola, Diamante i Spade’a że chcę się z nimi widzieć, dobrze?
- Zgodnie z panicza życzeniem. Czy powodem jest słodki Law-chan? Zamierzasz go zabić, paniczu?
- Ujmę to tak: Law chce wojny, to ją dostanie.

***

Parę godzin później Doflamingo czekał już w sporym owalnym gabinecie na swoich najwierniejszych podwładnych, a raczej ostatniego z trójki asów - była to bowiem elita, starannie wybrana by chronić interesy rodziny Donquixote na Dressrosie. Joker omiótł wzrokiem cztery trony - dwa czerwone i dwa czarne - z oparciami w kształcie symboli karcianych. Dwa miejsca wciąż pozostawały puste.
- Cholerny Trebol, znów się spóźnia! - Narzekał ubrany w popielatą koszulę wysoki mężczyzna o długich włosach koloru brudnej słomy, zasiadający na tronie z symbolem karo. Skinął na jedną z pokojówek stojących z wózkiem pełnym jedzenia pod ścianą gabinetu, a ta natychmiast podała mu kolejny talerz wpełniony pieczonymi udkami i skrzydełkami kurczaka. - Doffy, wiesz dobrze że nie powinienem przebywać zbyt długo poza Koloseum. Czy naprawdę sprawa tego tam, Słomkowego? Nie, chwila - Słomianego! - Niemal zakrzyknął z tryumfem - Jest aż tak ważna? Za trzy dni Igrzyska, mam wystarczająco dużo na głowie.
- Cierpliwości, Diamante. - Uspokoił go Doflamingo. Shichibukai podszedł do wielkiego okna zajmującego praktycznie całą ścianę i przez chwilę w milczeniu patrzył na wielkie portowe miasto, stolicę Dressrosy - Acacię. - Wierz mi, Monkey D. Luffy jest bardzo ważny, jeśli chodzi o tegoroczne Igrzyska. 
- Chcesz go widowiskowo zabić, braciszku? - Spytała nagle jasnowłosa dziewczynka, dotychczas cicho bawiąca się lalkami w kącie pokoju. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak zwyczajne dziecko, jednak gdy odgarnęła włosy z twarzy dało się zauważyć czarną opaskę ukrywającą prawe oko. - Będę zła, jeśli to zrobisz. Monkey-chan jest taki fajny!
- Nie martw się, Swanny. Nic mu się nie stanie, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Co do Diamante, to niestety nie mogę nic obiecać.
Dziewczynka nagle wstała i szybko podeszła do Diamante. Spojrzała ze złością na mężczyznę siedzącego na czerwonym tronie. Dla nieuświadomionego obserwatora cała scena mogła wyglądać śmiesznie - małe dziecko uroczo wściekające się na dorosłego - jednak rodzina Donquixote nie była zwykłą rodziną, a dziewczynka nazywana Swanny nie była zwyczajnym dzieckiem. Wystarczył rzut oka na jej zabawki, by przekonać się że jest ona “inna”: lalki miały powykręcane i powyrywane kończyny, pluszaki - igły powbijane w całe ciało, zaś rysunki które wyszły spod jej rąk przedstawiały zwykle egzekucje lub pobojowiska pełne trupów. Szczególnie jedna scena często się powtarzała: ogromna piaszczysta arena usiana trupami, a pośród nich gladiator w czarnej zbroi.
- Diamante! - Krzyknęła Swanny i aby pokazać, że jest poważna, tupnęła nóżką. - Jesli zrobisz krzywdę Luffiemu, zabiję cię bez wahania!
- Rany, po co się tak denerwować... - Diamante odwrócił lekko głowę by nie patrzeć w oko dziewczynki. - Jeśli twój brat nie wyda takiego rozkazu, to Słomianemu włos z głowy nie spadnie, to oczywiste.
- Trebol chyba już jest. - Doflamingo wskazał na ciemnozieloną, galaretowatą substancję która powoli wspinała sie po ścianie domu aż zebrała się na parapecie. Mężczyzna uchylił nieco okno aby galareta mogła swobodnie wpłynąć do pomieszczenia.
- Mógłbyś wejść drzwiami, jak normalny człowiek. - Powiedział gdy substancja zaczęła przybierać ludzkie kształty. Po chwili przed Shichibukai stał około czterdziestoletni, brodaty i przygarbiony mężczyzna, ubrany w czarny płaszcz przeciwdeszczowy i stanowczo za duże kalosze. Trebol, bo tak się teraz nazywał, wysmarkał głośno nos w chusteczkę którą naprędce 
wydobył z jednej z wielu przepastnych kieszeni płaszcza i usiadł na miejscu oznaczonym symbolem trefl. Siedzący obok niego Diamante momentalnie zmarszczył nos i odsunął się na skraj siedziska.
- Boże, jak ty śmierdzisz. Umyłbyś się czasem, nikt jeszcze nie umarł od odrobiny wody.
- Gdybym mógł to bym się umył! I chętnie wszedłbym drzwiami, gdyby ktoś nie włączył zraszaczy! - Wykrzyczał w stronę długowłosego, a mała Swan roześmiała się głośno.
- To byłaś ty?! Ty mała, zaraz cię... - Wstał, ale zaraz zatrzymał się w miejscu.
- Uważaj żebyś nie powiedział o jedno słowo za dużo. - Powiedział Doflamingo unieruchamiając podwładnego mocą owocu Lalkarza. - Swanny, idź pobaw się ze Słomianym, co?
- OK, braciszku. - Wychodząc, młodsza siostra Jokera zdążyła jeszcze pokazać Trebolowi język.
- Czy my też mamy wyjść, paniczu? - Spytała jedna z pokojówek.
- To chyba logiczne. - Machnął ręką w kierunku drzwi. - Wynocha.
Gdy ostatnia ze służących opuściła gabinet, Doflamingo usiadł przy biurku kładąc nogi na blat.
- No, teraz gdy wszyscy już są i nikt nam nie przeszkadza, możemy porozmawiać poważnie. Diamante, jak przebiegają przygotowania do Igrzysk?
- Wszystko przebiega bez zarzutu. - Mężczyzna wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę. - Do dzisiejszego ranka zgłosiło się 1138 uczestników, z czego ponad 400 to piraci z nagrodami sto milionów i więcej, więc możemy liczyć na spore zainteresowanie. Ale to twoja zasługa, Doffy. Gdybyś nie zaoferował owocu Mera Mera, z pewnością nie zgłosiłoby sie tyle osób. Tak w ogóle, to nie szkoda ci było tej słynnej Logii? Zdobycie jej musiało cię sporo kosztować, a teraz najpewniej trafi w ręce jakiegoś pirata.
- Mówisz tak, jakbyś nie był pewien że wygrasz, Diamante. Zresztą, moze i słusznie. Kogo wybrałeś na komentatora w tym roku?
- Tego słynnego dziennikarza z South Blue, Parkera. Próbowałem skontaktować się z Absą, ale cóż... Nie wyszło.
- Może za mało mu zaoferowałeś, co? - Wtrącił się Trebol dłubiąc w nosie. - Znowu byłeś w kasynie i wszystko przegrałeś?
- Spokój, spokój. - Uciszył go Doflamingo. - Co do Igrzysk... Mam jeszcze jednego zawodnika - Monkey D Luffiego. 
- Co?! Chcesz żeby ten chłystek startował w zawodach? Po to go porywałeś?
- Nie do końca. Chciałem po prostu znaleźć kogoś na miejsce Lawa - wskazał czerwony tron kier - ale niestety tradycje rodziny nie pozwalają na to ot tak.
- Więc chcesz żeby został przyjęty gdy wygrał turniej? - Spytał nieco podejrzliwie Diamante. - To nie w twoim stylu, Doffy. Zresztą, taki dzieciak jak on... To z pewnością byłby dla nas ogromny kłopot!
- Raz w życiu muszę się zgodzić z tym co gadasz. - Nawet Trebol był oburzony. Drżał jak galareta, a nerwy sprawiły, że jego twarz zaczęła sie dosłownie rozpływać. - A c-co z Dra-dra-dragonem? - Zająknął się.
- Ja także muszę wyrazić swój sprzeciw, Dofla-sama. - Głos wydobył się z ogromnej, czarnej zbroi zajmującej tron pik. - Jeśli Słomiany weźmie udział w Igrzyskach...
- Za bardzo panikujecie. - Przerwał rycerzowi Joker. - Decyzja została już podjęta. Co do Dragona, to rzeczywiście mógłby być problemem, ale - spojrzał na stojącego w rogu pokoju snajpera - to nie ma powodu do obaw, SS wszystkim się zajął. Kolejna sprawa, to to. - Blondyn postawił na biurku mały ślimakofon. Nacisnął przycisk z tyłu muszli, a po chwili urządzenie zaczęło odtwarzać nagranie jego ostatniej rozmowy z Lawem.
- Jak właśnie słyszeliście, Law postawił mnie w dość nieciekawej sytuacji. - Powiedział gdy nagranie się zakończyło. - Z oczywistych względów, jestem zmuszony zrezygnować z pozycji Shichibukai.
- Zrezygnować z tytułu?! - Wybuchnął Trebol zrywając się z tronu. - Przecież to by oznaczało…
- … że musimy opuścić Dressrosę. - Dokonczył Diamante. - Doffy, nie sądzisz że twoja decyzja jest nieco pochopna? Poza tym, chcesz mu oddać Słomianego?
- Oczywiście że nie. W końcu nie po to szukałem go przez ostatni rok, by teraz pozwolić, by wyślizgnął mi się kiedy w końcu dostałem go w swoje ręce. Jeśli chodzi o wymianę, nie ma się czym martwić. Problem stanowią Słomiani: niewątpliwie przyjdą po swojego kapitana gdy dowiedzą się o porażce Lawa.
- Co więc zamierzasz zrobić, Dofla-sama?
- Cóż, plan jest prosty: zabijemy Słomianych!

***

O wschodzie słońca wszyscy Słomiani, a także samuraj Kinemon z synem i Trafalgar zebrali się na pokładzie Sunny’ego wyczekując pocztowego ptaka. Od tego co ujrzą na okładce porannego wydania prasy mogło zależeć życie Luffiego, więc każdy był mocno zestresowany.
- Law, a co jeśli Doflamingo nie zrezygnował z tytułu Shichibukai? - Nerwowo dopytywał się Usopp. - Cały plan pójdzie na marne.
- Pytałeś się o to już chyba sto razy, - odparł ze zniecierpliwieniem Law -  i setny raz  odpowiadam: nie ma mowy by Joker zaryzykował życie Caesara. 
- Ale jesteś na sto procent pewien tak? - Spytała ze zdenerwowaniem Nami. - Jeszcze tego brakuje, by miał wsparcie Marynarki.
- Tak, na pewno. Zresztą, zaraz się przekonamy. - Wskazał na ptaka kołującego nad okrętem. 
Po chwili jedenaście osób pochylało się nad gazetą. 
- Mówiłem, że wszystko pójdzie po naszej myśli. - Powiedział po chwili Law. - Joker nie jest już Shichibukai. 
- Czyli teraz możemy uratować Luffiego, tak? - Upewnił się Chopper.
- Tak, ale zanim przystąpimy do wymiany z Jokerem… Będę potrzebował twoich umiejętności jeśli chcemy by nasz plan się powiódł.
- Do czego potrzebny ci Chopper? - Spytała podejrzliwie Robin.
- Cóż, ujmę to tak - nie każdą operację można wykonać samodzielnie.

sobota, 17 sierpnia 2013

5. Law i Słomiani

Thousand Sunny Go, pomiędzy Punk Hazard a Dressrosą

Piracki statek z podobizną lwa na dziobie powoli przemierzał największy ocean świata, Grand Line, a konkretnie jego drugą połowę - Nowy Świat. Minęło kilkanaście godzin od incydentu na Punk Hazard. Morze było wyjątkowo spokojne, więc cała załoga Słomianych Kapeluszy, a także kapitan piratów Serca i Kinemon wraz synem mogli odpocząć w okrętowej stołówce, nie przejmując się pogodą.
- Więc mówisz, że też masz interes do Jokera? - Spytał Law samuraja, przegryzając gorącą jeszcze pieczeń z morskiego niedźwiedzia.
- Azaliż, Law-dono! Ten podstępny nikczemnik, Doflamingo, haniebnie napadł na mnie, Momonosuke i mego drogiego przyjaciela, Kanjuro, kiedyśmy płyneli ku wyspie zwanej Zou...
- Zou? Cóż za zbieg okoliczności. Moja załoga tam stacjonuje.
- To bardzo ciekawe. - Robin odłożyła “Wyspy w Nowym Świecie od A do Z” na półkę i odwróciła się w stronę siedziących przy stole.. - Z tego co piszą, na tej wyspie najciekawszą rzeczą jest dawno wygasły wulkan. Zastanawiam się, czego dwóch samurajów mogło tam szukać?
- Wybacz panienko, ale jest to sekretna sprawa, powierzona nam przez samego szoguna. - Z dumą odpowiedział Kinemon, stając na baczność gdy wymawiał słowo “szogun”. Jednocześnie jeknął z bólu, gdy rany zadane mu przez Doflamingo dały o sobie znać.
- Ostrożnie, panie samuraju, nie powinieneś się tak gwałtownie ruszać. Twoje rany jeszcze się nie zagoiły. - Pouczył go Chopper.
- Rzeczywiście, doktorze, zaprawdę niemądre było to z mojej strony, jednakże wciąż jestem pełen podziwu dla twego kunsztu. Gdyby nie waszmości pomoc,niechybnie straciłbym me ramiona!
- Idioto! Myślisz że komplementy mnie uszczęśliwiają? - Zaszczebiotał, rumieniąc się i zabawnie podrygując, jak zwykle gdy ktoś go pochwalił.
- Och, czyżbym rzekł coś niestosownego? - Spytał ze zdziwieniem Kinemon.
- Nie, on zawsze jest taki.
- Swoją drogą... ciekawe co ze Smokerem i resztą marynarzy. Mam nadzieję że nic im nie jest. - Powiedział renifer gdy już się uspokoił.
- Możesz być spokojny. - Uspokoił go Law. - Sam widziałeś, większość ich ran tylko wyglądała poważnie. To, że Joker nie uznał nas za zagrożenie wystarczające by wszystkich zabić, jest zastanawiające, biorąc pod uwagę to, co wiemy. Jedno jest pewne: marynarka z pewnością wykona teraz ruch. Nawet jego koneksje, jakiekolwiek by one nie były, nie uchronią Doflamingo przed wściekłością Skazukiego.
- Skoro mowa o marines... Nie boisz się, że staniesz się ich celem? W końcu nie jesteś już Shichibukai, a i nagrodę masz sporą... - Spytał Usopp z nutką zazdrości w głosie.
- To tylko drobna niedogodność. Spójrzcie. - Law rzucił na stół dzisiejszą gazetę. Na pierwszej stronie widniały listy gończe trzech Supernowych: Eustassa Kidda, Basila Hawkinsa i Scratchmena Apoo, opatrzone nagłówkiem “ Tajemniczy sojusz trójki nowicjuszy powodem niepokojów w Nowym Świecie”. - Wygląda na to, że nie tylko my zawiązaliśmy przymierze.
- Ciekawe kto napisał ten artykuł, mam na myśli to, że raczej trudno jest zdobyć takie informacje, nie?
- Tutaj napisali - Law rzucił okiem na stopkę redakcyjną - że autorem jest wolny strzelec Absa. Nikt nie wie kim jest, ale w ciągu kilku ostatnich miesięcy napisał kilka artykułów na temat wielu piratów działających w Nowym Świecie. Ciekawe, czy Jack ma z tym coś wspólnego...
-  Co za Jack? Brzmi ~super~ męsko!
- Nie, nic. Tak mi się powiedziało.
- Zabawne przejęzyczenie. - Zachichotała Robin.
- Hej, wszyscy już są? - Z kuchni wyszedł Sanji, niosąc kolejne naczynia wypełnione po brzegi jedzeniem.
- Wszyscy są już od dawna, czekaliśmy tylko na ciebie kuku. - Odezwał się Zoro.
- Zamknij się, albo nie dostaniesz dokładki. I nogi ze stołu - jesteś w towarzystwie dam, nieokrzesany marimo.
Zoro odburknął coś pod nosem ale wykonał polecenie kucharza - zdążył już zjeść swoją porcję a w brzuchu wciąż słyszał nieustanne burczenie.
- Skoro wszyscy są, to możesz zaczynać, Trafalgar. - Powiedział do siedzącego obok pirata.
- Oczywiście. Nie chciałem wtajemniczać całej waszej załogi tak wcześnie, ale porwanie Luffiego i Caesara zmusiły mnie do wprowadzenia do wprowadzenia pewnych modyfikacji w moim planie. Ale od początku: celem mojego sojuszu ze Słomianym jest pokonanie jednego z Yonkou, Kaidou Sto Bestii...
- Coooooooo!!!? - Przerwał mu jednoczesny krzyk Kinemona, Choppera i Usoppa.
- Zaczynasz od bardzo niebezpiecznego człowieka... o ile można go tak nazwać. - Powiedziała z usmiechem pani archeolog.
- Wygląda na to, że wiesz co-nieco, Nico robin.
- Cóż, słyszałam pogłoski.
- O, ja też słyszałem pogłoski! - Wtrącił się długonosy. - Podobno Kaidou jest najstraszniejszym z Yonkou! A swoich przeciwników rzuca strasznym morskim bestion na pożarcie!! Żywcem!!!
- To akurat prawda.
- Rozumiem, w takim razie... - Usopp przez chwilę się zastanawiał. - Nami, kiedy nie ma Luffiego, kto jest kapitanem?
- Chyba Zoro, w końcu on był pierwszy. - Odpowiedziała po krótkim wahaniu nawigatorka.
- Zoro, mam pewne obawy co do tego sojuszu.
- Hmm? Jakie?
- Wszyscy zginiemy, do cholery!!!
- Zoro, ja nie chcę umierać!!! - Zawtórował mu renifer.
- Spokój! - Uciszył ich zielonowłosy, wstając od stołu. - Luffy się zgodził, a ja nie widzę powodu by kwestionować decyzję kapitana. A wy dwaj - zwrócił się do Usoppa i Choppera - czy nie trenowaliście przez te dwa lata? Zresztą, koleś - wskazał Lawa, któremu wyraźnie nie spodobało się nazywanie go “kolesiem” - najwyraźniej ma dobry plan, więc może posłuchajcie do końca.
- Ja tam nie boję się, że jakieś zwierzę mnie zje. W końcu jestem tylko kośćmi! Yohohohohohoho!
- A co z psami?
- Robin-san... Niszczyć moje żarty... Jakże okrutnie...
- Tak jak powiedziałem przed chwilą, - kontynuował Law, przeczuwając ze jeszcze chwila, a rozmowa zejdzie na bardzo niepoważne tematy - głównym celem jest Kaidou. Jest z pewnością bardzo niebezpieczną osobą, ale jeśli odzyskamy Luffiego, szanse na jego pokonanie są... dość duże.
- Co masz na myśli mówiąc “ dość duże”? - Spytała Nami.
- Jakieś 20, może 30 procent.
- To cholernie małe szanse! - Zakrzyknęła razem z Usoppem i Chopperem. - Zoro! Zgłaszam sprzeciw!
- Oddalam. Sanji, daj jeszcze mięsa. - Szermierz uniósł pusty talerz.
- To nie jest sąd, idioto!
- Skoro panienka Nami się nie zgadza, to ja też. I nic nie dostaniesz, marimo!
- Bezczelny. Odzywać się tak do kapitana. Za to należy się karcer.
- Nie mamy tu karceru, idioto!
- Kogo nazywasz idiotą, kretynie? Zaraz ci pokażę, kto tu rządzi! - Szermierz ruszył na blondyna, wyciągając katany z pochew.
- Ach tak? Tylko tu podejdź, nakopię ci w ten pusty łeb! - Sanji uniósł nogę, gotowy do walki.
Law obserwował kłótnię z niedowierzaniem. Jak Słomiani mogli być tak beztroscy?
- Jak w ogóle możecie się tak zachowywać?! Nie rozumiecie powagi sytuacji? Wasz kapitan został porwany, do cholery!
- Traf ma rację, zachowujesz się strasznie niepoważnie kuku. - Zoro usiadł i schował miecze. - Mów dalej, słuchamy.
- Ty głupi mariomo! Zaraz cię...
- Sanji, uspokój się. - Westchnęła Nami. - Mimo wszystko, powinnismy wysłuchać tego planu, potem zdecydujemy co robić dalej.
- Ok, zatem użyję wersji skróconej. - Były Shichibukai ponownie zabrał głos. - Priorytetem jest odbicie Luffiego, jednak jak sami widzieliście - bezpośrednia walka z Jokerem nie jest najlepszym pomysłem, dlatego postanowiłem zaproponować mu wymianę.
- Wymianę? - Zainteresował się Usopp. - Masz coś czego mógłby chcieć Doflamingo?
- Oczywiście. - Uśmiechnął sie podstępnie Trafalgar i położył na stole niewielki bladofioletowy przedmiot, z którego dochodziło ciche bębnienie. Wszyscy, jak jeden mąż wybałuszyli oczy, wpatrując się w organ umieszczony w przezroczystym pudełku.
- Czy to...?

- Nie byłbym sobą, gdybym się nie zabezpieczył. Oto nasz karta przetargowa - serce Caesara Crowna. Nawet Doflamingo nie zaryzykuje śmierci swego najcenniejszego podwładnego, więc będzie musiał się zgodzić. Zostaje tylko się z nim skontaktować - czy ktoś mógłby podać mi ślimakofon?